Wraz z zanikaniem pojmowania roli artysty jako rzemieślnika, ze zwyczaju umieszczania swoich, nieraz zakamuflowanych wizerunków na marginesie malowanych scen, wykształcił się już w okresie renesansu ważny dla historii malarstwa wątek – samodzielny autoportret. Jedną z typowych aranżacji takiego przedstawienia, jest wykorzystanie atrybutów swojej pracy, innym wcielanie się w role postaci historycznych, biblijnych czy mitologicznych. Widoczny tu obraz nie tylko łączy obie te tradycje – autor uzupełnia portret Inglota-Stańczyka w symbole, które na zasadzie leitmotivu powracają na jego płótnach, aby podkreślić ich dwuznaczną wymowę, bo to właśnie ta ambiwalencja najbardziej pociąga Inglota jako artystę. Zadajemy sobie więc pytanie: Czy to co widzimy na głowie malarza to cierniowa czy zwykła korona a może przede wszystkim czapka błazeńska – „człowiek to wspaniałe coś” – odpowiada nam na to autor. Ma na myśli właśnie tę wielowymiarowość, złożoność ludzkiej natury, reprezentowaną przez enigmatyczne nakrycie głowy, które z kolei koresponduje z innym stałym elementem ikonografii Inglota – ogniem, który, jak każdy żywioł bogaty w symbolikę i mający skrajnie różne konotacje, pełni takież role w życiu ludzkim. Artysta uczynił z niego nawet bohatera jednego ze swoich cykli: „Czas świętego ognia czyli niedokończona pieśń.” Ukłonem w stronę tego żywiołu są również wernisaże Inglota, które otwiera rytuał zapalania ognia na świeczniku zrobionym z konika na biegunach, który dla artysty zrobił jego ojciec.